piątek, 29 listopada 2013

Trochę cieplej.

Złapaliście kiedyś uczucie, mówiące wam, że będąc gdzieś, nie wykorzystaliście w pełni tego miejsca?

Mam to szczęście, że praca zabiera mnie w naprawdę przepiękne miejsca, w których często mogę znaleźć kilka godzin dla siebie. Ponieważ cierpię na przypadłość patrzenia na wszystko pod kątem jazdy, gdziekolwiek bym nie był, jeśli mam czas i siły, chcę wyrwać się na rower. Rower pozwala zobaczyć więcej i uniknąć strasznego uczucia łażenia samemu. Podczas moich rejsów doszedłem do wniosku, że Włochy są najlepszym krajem, jeśli patrzeć na niego z perspektywy dłoni na gripach. Precyzując: pies trącał płaskie i brudne południe, Adriatyckie wybrzeże też nie powala, ale otulona Morzem Liguryjskim - przewspaniała Liguria... Mmmm!
Wysokości są, szlaki kończące się nad samym brzegiem morza, ludzie znający inny, niż włoski język, którzy chętnie pokazują ścieżki i zabierają ze sobą, plus powalające widoki i śródziemnomorska adrenalina, która smakuje inaczej, niż nasza. Nie bez znaczenia jest fakt, że świeże wciąż Enduro znalazło tam dom. 

Obejrzałem dziś do kawy film z wyspy Elby. Byłem na tej wyspie wielokrotnie, jednak wciąż kojarzy mi się głównie z pobieraniem paliwa w Portoferraio i tym śmiesznym uczuciem, kiedy widzi się na własne oczy coś, o czym wcześniej czytało się w podręcznikach do lekcji historii. Na Elbie są góry! Ale nigdy nie miałem okazji w nich jeździć. No i czuję się teraz trochę tak, jak czułem się na Sycylii, kiedy na szczyty też mogłem tylko popatrzeć z poziomu morza. A i tam i na Elbie, i wszędzie indziej kryje się piękna jazda! Żeby tylko mieć czas i zawsze wiedzieć, jaki potencjał kryje się w miejscu, w którym jesteśmy...! 

Dzięki Bogu w Gdyni słonecznie! Dziś jest dobry dzień! Zaczynamy weekend, rozpoczynamy wojaże, umawiamy się na wódkę, lub nadrabiamy zaległości, których mam nadzieję nie macie! W wolnej chwili odpalcie film z linku i gdyby przyszło do planowania urlopów - obczajcie miejsce pod kątem jazdy - ona jest wszędzie!

wtorek, 26 listopada 2013

To nic, że już prawie środa.

Gdybym żył w Chinach i miałbym prawo do przeglądania tylko jednej strony internetowej, z całą pewnością byłaby to pinkbike.com. Powodów jest tyle, że klasycznie nie wiem, od którego zacząć - taka pułapka za dużego wyboru, ale do celu!
Na Pinkbiku, w każdy poniedziałek, dobrzy ludzie zamieszczają "Movies For Your Monday". I jest to piękny prezent dla każdego, kto ma wolne przedpołudnia w pierwszy dzień tygodnia, gdyż, jak powszechnie wiadomo - najlepiej jest zacząć dzień od aromatycznej kawy i rowerowych filmów.

Zdarzało się, że wśród kilkunastu krótkich filmów, zaplątywała się praca ludzi, filmujących inne dyscypliny, jak: surfing, skateboarding, te, do których uprawiania potrzeba śniegu i inny dobry stuff, ale dziś jeb.ęli z dzidy!

Dla mnie ten film jest brutalny. Bynajmniej nie tylko ze względu na zwierzęta. Patrzę na perfekcyjną organizację i bezlitosną precyzję, przenoszę wzrok ze świń na pracujących przy taśmie ludzi i niepokojąco rozmywa mi się różnica.
Wstać, jechać do pracy, przebrać się, pracować jako anonim, wrócić do domu, oddać się taniej, ogólnodostępnej rozrywce, zasnąć mniej, lub bardziej świadomie... I następnego dnia to powtórzyć.

W życiu trzeba znaleźć czas na rower. I niech ten "rower" będzie czymkolwiek, niech będzie choćby grą w badmintona, wszystko mi jedno, co ludzie będą robić ponad schematami, ale niech to robią.    

piątek, 22 listopada 2013

O kawie gdziekolwiek.


 Kiedy już wrócicie z biegania i weźmiecie prysznic, żeby nie robić w polskim mieszkaniu afrykańskiego Konga, może Was podkusić, by zerknąć na zegarek. Jeśli ulegniecie pokusie, ten trzymający nas w ryzach cham, bez owijania w bawełnę powie, że jeszcze w pip przed Wami, zanim będzie można wskoczyć w piżamę. Żeby nie popaść w alkoholizm, trzeba się czymś zająć...

Zawsze chciałem mieć możliwość wypicia kawy w miejscach cichych, z epickimi panoramami, albo po prostu, żeby dodać trochę uroku i klimatu na wyrypie, kiedy epicko to tylko leje - na przykład. Mój bardzo dobry kumpel - inż. Karis, sprezentował mi kiedyś zgrabną kafeterkę i tym sposobem zrealizował połowę zachcianki. Dwa dni temu, zupełnie niespodziewanie, wszedłem w posiadanie spirytusowego palnika i tym oto sposobem moje życie stało się kompletne.

Jak gdzieś jadę, lubię się spakować możliwie lekko i sensownie, w myśl zasady, że "wyrypy kochają przygotowanie". W plecaku wszystko ma swoje miejsce i jedynymi nieużytymi gratami mają być narzędzia i mikro apteczka. Po co coś ma latać i dzwonić, kiedy rżnie się dobry zjazd! A o tym, jak najmniejsza pierdoła potrafi zagotować pod czachą wie każdy, kto choć raz
wspinał się dłużej, niż nogom się podobało.
I dlatego, między innymi, w piękny listopad, zamiast do barku, sięgnąłem pod zlew, po zupełnie inne procenty. I zrobiłem badanie naukowe! Ha! A oto wyniki:

Moja kafeterka mieści 160 ml wody, która zamienia aromatyczny proszek w ciemnobrązowy napój bogów.
1.0 ml denaturatu pali się na łyżce 1 minutę 29 sekund, ale palnik wszystko zmienia i do zagotowania wody w kafeterce potrzeba tylko 4.0 ml denaturatu, który pali się aż 10 minut. Czad.

Polecam takie szopki! Nie wpływają źle na wątrobę ;)

środa, 20 listopada 2013

To już tak naprawdę.

Od dwóch tygodni rozsuwam zasłony, patrzę przez brudne okno i mówię sobie: "nie pada! To jest dobry dzień!". Bo czego więcej oczekiwać od jesieni?
Ta pora roku jest upośledzona, więc kiedy nie pada, to właściwie jest tak, jakby samodzielnie zawiązała buty.
Dziś nie mogę powiedzieć, że jest dobry dzień. Mało tego, mam taką niepisaną zasadę, że kiedy za oknem robi się miejski szalet - zaczynam sezon biegowy. Rozpoczęcie biegania jest dla mnie, jak otwarcie pierwszego okienka kalendarza adwentowego. "Uwaga! Zaczyna się jesień!" Już tak naprawdę.
Więc... jeśli tak samo, jak ja jesteście wielbicielami lekkich koszulek, przewiewnych kasków i zadziornie dodających "prosowatości" szkieł-luster w ulubionych okularach... Czas tęsknoty się dla Was właśnie rozpoczął. Początkowe fazy są łagodne, gorzej będzie, jak kolejne dni pod rząd będziecie szorować stuff z syfu, robiąc syf dookoła. Kiedy podjarka śmigania po śliskich korzeniach i szeleszczących liściach opadnie, zacznie się prawdziwe piekło...
Więc bieganie. Buty po prostu wyschnął ;)

poniedziałek, 18 listopada 2013

Panowie, zaczynamy na "trzy" - TRZY!!!


Już od kilku lat zastanawiam się, dlaczego ja właściwie nie prowadzę bloga? Jeśli już podążałem za tą myślą, to najczęściej docierałem do punktu, w którym kończąca podróż odpowiedź brzmiała, jak następne pytanie: jak się zaczyna blog? Trzeba napisać jakieś intro? Przedstawić siebie, nie wiem, nakreślić swoją postać w słowach o sobie? Czy trzeba czekać, aż w kościach wyczujemy 
„TEN MOMENT”? Bo ja naprawdę nie wiem, znam kilka świetnych blogów i nie ukrywam, że nie chcę dać dupy, więc takie pytania są dla mnie na serio.
Dziś wieczorem myślę sobie: olać to, zaczynam pisać blog!

Jestem Jacek – jeżdżę na rowerze, wędruję, żegluję, kiedy oglądam stuff na kanapie, czuję, jak wyrywa mi tyłek w miejsca, w których czułem, że żyję, aż nogi trudno utrzymać.
Będę tu publikował teksty z moich przygód, wzdychał i podpity pewnie czasem żalił – sorry. Mam nadzieję, że się spodoba, to nie ma być „szuflada”.