środa, 25 lutego 2015

Wspaniałe hasła mamy i w dupie mamy was też.

"Matrix" jest dziś bliżej, niż kiedykolwiek. 
Żyjemy w świcie, który wielkimi literami zapewnia nas o WOLNOŚCI, DEMOKRACJI, PRAWACH, OPIECE, który ze wszystkich sił krzyczy całą mocą reklam: JESTEŚ DLA NAS NAJWAŻNIEJSZY.

Ja nie mam wygórowanych potrzeb. Chcę móc robić swoje rzeczy, którymi nikomu nie szkodzę i pracować na każdą z nich, jak przystoi prawym ludziom. Nie potrzeba mi wolności seksualnej, bo nie czuję potrzeby wychodzenia z nią na zewnątrz, by ktoś mógł ją ocenić. Nie potrzebuję aktualnego smartphona najmodniejszej marki - mój telefon świetnie działa i będzie jeszcze trochę działał. 
Trek Remedy na kołach 29 cali jest genialny, ale opanowuję moje chciejstwo, bo każdy jeden z moich rowerów jest świetny i nie ma potrzeby ich zmieniać na nowe - "lepsze".
Jak każdy chcę korzystać z usług, które oferuje nam współczesność, ale nie chcę być do nich zmuszany, bo ani ze mnie dziwka, ani niewolnik. 

Wiecie skąd ten post? 
Jest taka firma kurierska - Siódemka się nazywa. 
Mam nowy nośnik ku nowym przygodom, który muszę zarejestrować. Dokumenty mi do tego potrzebne wysłano kurierem. Dziś mam wyjechać z mojej ulubionej Gdyni by pozałatwiać wszystkie sprawy, ale nie mogę, bo moja przesyłka znajduje się w najgorszym miejscu - w rękach kuriera. Mogę zadzwonić do nadawcy, mogę do magazynu doręczeń, ale nie mogę do kuriera. Do faceta, na którym najbardziej mi zależy. I ja to nawet rozumiem - też nie chciałbym, żeby całe Trójmiasto dzwoniło do mnie jęcząc o swoje. Ale dlaczego operator w centrum obsługi nie może zrozumieć, że sprawa jest ważna i nie chce pomóc? Proszę tylko o to, żeby podała kurierowi mój numer, skoro nie może mi podać jego i poprosiła, by się ze mną skontaktował. Ja wskoczyłbym w samochód i nie rujnując jego trasy odebrał co moje i ruszył dalej, bo czas nagli. Nie. Bo kurier ma doręczyć przesyłkę pod wskazany adres - kropka. 
I wiecie co? Ja się tej pani pytam, dlaczego kurierzy dzwonią, że zostawiają paczki u sąsiadów, albo próbują umówić się w innych miejscach, jak praca, stacja paliw, czy cokolwiek, gdy idzie o ich wygodę, dlaczego ich regulamin pozwala na elastyczność tylko w jedną stronę? Dlaczego JA - najważniejsze ogniowo całego procesu doręczenia nie mam żadnej szansy na pomoc z ich strony, kiedy naprawdę by mi się przydała? Pani - rutyniara, która pewnie takie rozmowy prowadzi kilkanaście razy dziennie, pyta tylko, czy może "pomóc mi w czymś jeszcze". Sucz - mogłaby sobie zapisane na wysokości wzroku hasła zatrzymać w swoim boksie, zamiast mnie nimi doprowadzać do beznadziei. 

Świat się dalej będzie kręcił, nawet jeśli nie dostanę mojej przesyłki przez tydzień, ale kiedy ma się ostatnie kilkanaście dni w kraju, wiedząc, że wydanie dokumentu trwa od dwóch do trzech tygodni, wiedząc, że "najpierw są sprawy jachtowe, później prywatne", szlag mnie trafia, bo ktoś wrzeszczy mi w twarz, że jestem najważniejszy, ale tak naprawdę ma mnie głębiej, jak w dupie.

Tyle!

wtorek, 17 lutego 2015

Bajki o sobie.

Siedziałem dniami na dupie. Odwiedzałem ludzi, o których nie mam wiele do powiedzenia, przemierzałem znane mi trasy w tą i z powrotem załatwiając kilka spraw dziennie, żeby coś robić, ale nie zrobić wszystkiego, bo coś muszę robić dnia następnego. Obrastałem w zniechęcenie, lenistwo i zacząłem wierzyć w legendy.
W tym zdrętwieniu kuszę siebie, żeby wyrwać się do lasu, zacząć odbudowywać formę. Biegać, jeździć, pływać, oddychać głębiej, oddychać w ogóle! Bo teraz to tylko sączę powietrze - myślę sobie.

Jest dobrze - dzień jest wyraźnie dłuższy, powietrze mroźne, niebo słoneczne. Tylko jechać! Ale nie dziś. Dziś pójdę pobiegać. Jak się tyle czasu nic nie robi, to w sumie wszystko jedno. 
Zegar bije i faktycznie dłuższy dzień się przydaje. Ruszam się w końcu i biegnę. Podbiegając pod górkę łapczywie wdycham powietrze. Myślę sobie - do bani. Wysiłek fizyczny sprawia radość wtedy, kiedy mamy formę. Wtedy nie męczy nas cokolwiek, a naprawdę godne potu, ambitne cokolwiek. I tu zaczynają się bajki... Biegnę i przypominam sobie moje prywatne wyczyny sprzed lat, wiedząc, że w tej chwili padłbym i zdechł na trasie. Zjadłyby mnie niedźwiedzie, w pizdu, po mnie. 
I tak truchtam sobie, wiedząc, że dziś to tylko pół godziny, czym się w sumie pocieszam. Żałosne, bo w innej bajce przejechałem kozak maraton, co się patrzy, w górach, jak się patrzy. A dziś? Dziś niedźwiedzie. 

To jest nawet pewna forma motywacji. Chęć powrotu tam, gdzie legendarny rycerz zawsze dawał sobie radę. W Internecie pełno jest inspiracji. Jest taka ekipa - Camp 4 Collective - ci kolesie robią filmy, że buty same się wiążą i wynoszą twoje nogi w stronę przygody. Tylko, że kiedy jesteś już tam... męczysz się na pierdołach. Zastanawiasz się, czy nie wolałbyś być wolnym od tych wszystkich genialnych filmów i po prostu robić swoje, po swojemu. Odkrywać - nie powielać. Wyrżnąć orła, zakląć i następnym razem zrobić inaczej - być może lepiej. 

Ale jest coś, co dodaje mi otuchy. Bo dziś naprawdę ruszyłem z domu i wbiegłem do lasu. I siedzę tu teraz, klepię głupoty w klawiaturę i kurde - czuję się dobrze.