wtorek, 24 marca 2015

Kiedy jest dokładnie tak, jak powinno.

Nie najlepiej wystartowałem w tym sezonie, ale trzeba mi wybaczyć. Pożegnania naprawdę nie są łatwe, radość z krótkiej wizyty rodziny też trawiła świadomość pożegnania. No i pralka mi się zepsuła! Brakuje tylko, żeby mi pies zdechł. Także tego... Każdy by marudził.

Wiecie, to jest już szósty raz. Gdzieś po drodze udoskonalałem się w sztuce przechodzenia do porządku z tymi wszystkimi uczuciami. Obowiązki strasznie w tym pomagają, a mam ich sporo. 
Daj mi Boże, żebym mógł spędzić w siodle choćby tyle samo godzin, co rok wstecz, a może więcej? Więcej byłoby wskazane, jeśli mogę naciągać na choje dary. Póki co Trek i Canyon kimają w najlepsze w swoich śpiworkach. Cholera, takie torby rowerowe to ułatwiają życie! Stoją teraz oparte o kanapę, na środku salonu prawie i wcale w niczym nie przeszkadzają i nie ufajdają nic. Dobra rzecz! 
I sprzęt nurkowy odświeżymy! Dostałem pozwolenie na wydanie trochę armatorskiej kasiorki na nowiutkie butle nurkowe Faber. Alora! Będzie bezpieczniej. A jakie skarby "odkryłem"! Z tym cudzysłowem to celowo, bo wiedząc, że mam, przyjrzałem się w końcu latarkom nurkowym, jakie posiadam na pokładzie i teraz, w końcu, kiedy wiem więcej, niż poprzednio - szczena na podłodze. Będzie nur nocą, jak nic! W ogóle... Każdy sezon był inny. Ale ten ma szansę zapisać się, jako najbardziej wymagający. Wypływamy bowiem z naszej bazy, która z tą chwilą przestanie nią być. I wypływamy daleko i na długo... Czekają nas nowe akweny, zupełnie nowe porty, inni ludzie i nic pewnego. To będzie przygoda pełnym ryjem - że tak to ujmę. Odbędziemy długi, ciekawy rejs...
I tak, z całą pewnością zmęczy mnie ten sezon bardziej, niż poprzedni. Brak bazy da mi popalić. Wszystko non stop na pokładzie, zero znanego wsparcia technicznego, zero stałej ekipy, z którą można po pracy wyskoczyć na piwo - to wszystko też męczy, w pewien perfidny sposób. A w między czasie trzeba się jeszcze ożenić! 

To będzie cholernie ciekawy rejs. Rejs, który czuję, że potrwa znaczną część "Sezonu Szóstego".

I na sam koniec - pralka działa. NAPRAWIŁEM! A co!
Dobranoc!


czwartek, 19 marca 2015

Kiedy nie jest tak samo.

Bywałem "na stoczni" nie raz. Kiedy byłem tam ostatnim razem, powstał wpis o stoczniowaniu.

Moja głowa ma tendencję do porównywania rzeczy i od razu wyłapuje, kiedy są one nawet minimalnie gorsze. 
To może być wielki problem, kiedy ma się za sobą bardzo udany rok.
Aż kusi, żeby napisać, że czuję strach przed tym, który właśnie się zaczyna, właśnie dlatego, że wiem, jak dobry musiałby być. Nikt nie lubi rozczarowań, a póki co rzeczy na pokładzie nie układają się najlepiej. 

Bałagan w przygotowaniach do sezonu ciąży na mnie, jak zbędne kilogramy na otyłej lasce. Niby jest fajna, ale patrzy w lustro i wie, że mogłoby być lepiej.
Mam takie perfidne wrażenie, że czas się skończy, a lista napraw z mojego zeszłorocznego raportu stopi się niewystarczająco. A jachty też potrafią zaskoczyć - mi na przykład wysiadła pompa odsysająca wodę w pralce. Parząc ogólnie - mała pierdoła. Ale jeśli ktoś był na jachcie, na którym obecnie się znajduję, ten wie, jak mało miejsca przewidziano na niektóre rzeczy i jak jednorazowo większość z nich zamontowano. Także takiej pralki może nie dać się wyjąć z jej wnęki, a wtedy nie dostanę się do jej tylnej obudowy, a także do górnej, a właśnie tamtędy trzeba się do zepsutej pompy dostać. I co? I dupa. I naprawdę dupa, bo właśnie zmierzyłem, że korytarz jest o jeden centymetr za wąski... Będzie zabawa!

Także mając w głowie wygładzoną wizję zeszłego okresu przed sezonem, zaczynam czuć nieprzyjemne uczucie strachu o obecny. Bo ani nie mamy zamówionej stoczni, ani czasu, ani miejsca... A wspominałem, że zamierzamy stoczniowe przygody odbyć we Włoszech? To psuje mi humor jeszcze bardziej. Bo to cholerne nieroby są...

A to jest cholerna pralka. O!


piątek, 13 marca 2015

5.10

Tyle razy właziłem w Velebit, z rowerem i bez, tyle razy widziałem wspinaczy, raz nawet dzwoniłem po pogotowie górskie, kiedy usłyszałem wołanie o pomoc jednego z nich. Znam nawet dziewczynę z GSS Velebit, która wspinała się po niego i zjeżdżała z z nim na dół mówiąc, że ma się zachowywać jak facet, a nie jęczeć o papierosa. Tyle razy wydawało mi się, że to może być coś dla mnie, ale jakoś nigdy po wspinaczkę nie sięgałem. A szkoda. Dziś pierwszy raz byłem na profesjonalnej ściance wspinaczkowej i spodobało mi się. Czyli miałem rację, ale dlaczego tak późno?

Wspinaczka jest, jak nurkowanie. Trzeba się skupić na sprzęcie i troszczyć o partnera. O partnerkę. 
O Narzeczoną! I, tak samo, jak w nurkowaniu, można zejść na pięć metrów i oglądać rybki w metropolii rafy koralowej, albo można iść na wrak leżący znacznie głębiej. 
I przez dwie godziny nie widziałem nikogo brzydkiego! Estetyczny to sport. 

Także, jeśli kiedykolwiek myślałeś o wybraniu się na ściankę - zrób to. 

czwartek, 5 marca 2015

Here we go again!




























Tyle razy powtarzałem sobie, że nie zrobię już "rowerowego" z mojego mieszkania. Koniec z serwisem w pokoju, magazynem, śmietnikiem i w ogóle z całym tym burdelem, jaki to wszystko tworzy. 
Niestety możliwości są ograniczone, podobnie, jak czas, a zakres prac szeroki. Mamy więc ładny burdel... 

Jakby moich rowerowych gratów było mało to jeszcze piętrzą się graty do roweru dziadka mojej Bejbe, któremu obiecałem wsadzić kupę nowego sprzętu w starą maszynę, żeby już mu tak młodzież nie odjeżdżała na spacerówkach. Ale to wciąż nie koniec, bo na początku tygodnia zaśpiewała mi "żegnajcie nam dziś hiszpańskie dziewczyny..." moja Hiszpańska Dziewczyna i wszystko to, co miałem w bagażniku tego dzielnego Seata znalazło się teraz nie gdzie indziej, jak właśnie w tym słodkim burdelu, który w normalnych warunkach nazywam domem. 

Ani ja, ani moja Bejbe nie przepadamy za bałaganem, łącząc to jeszcze ze świadomością, że lada chwila wyjeżdżam na jacht, atmosfera robi się jeszcze gęstsza. Aż mnie czasem szlag trafia, zwłaszcza w chwilach, kiedy coś się pierdzieli, jak na przykład nie mają w sklepie odpowiedniej długości szprych, ja nie potrafię liczyć i zamawiam coś kompletnie po Wuju Władychu, albo inne tego typu lipne przygody, przez które mam ochotę podpalić to wszystko w pizdu. Ale to może nie najlepszy pomysł jest, bo gdzieś muszę przecież mieć ten niby swój dom. 

Masakra... Bo tak pracuję przy rowerze, sprzątam po pracy, a burdel i tak zostaje... Wszystko to i jeszcze kilka innych rzeczy przypomina mi o tym, że za chwilę wyjeżdżam. Także here I go again... 
Pamiętam wciąż, jak zmęczony liczyłem dni do powrotu do domu, a teraz, chyba tak samo zmęczony, choć sam nie wiem czym, odliczam uciekające dni do powrotu na pokład, gdzie o odpoczynku nie będzie mowy przez długi, długi czas...