"Matrix" jest dziś bliżej, niż kiedykolwiek.
Żyjemy w świcie, który wielkimi literami zapewnia nas o WOLNOŚCI, DEMOKRACJI, PRAWACH, OPIECE, który ze wszystkich sił krzyczy całą mocą reklam: JESTEŚ DLA NAS NAJWAŻNIEJSZY.
Ja nie mam wygórowanych potrzeb. Chcę móc robić swoje rzeczy, którymi nikomu nie szkodzę i pracować na każdą z nich, jak przystoi prawym ludziom. Nie potrzeba mi wolności seksualnej, bo nie czuję potrzeby wychodzenia z nią na zewnątrz, by ktoś mógł ją ocenić. Nie potrzebuję aktualnego smartphona najmodniejszej marki - mój telefon świetnie działa i będzie jeszcze trochę działał.
Trek Remedy na kołach 29 cali jest genialny, ale opanowuję moje chciejstwo, bo każdy jeden z moich rowerów jest świetny i nie ma potrzeby ich zmieniać na nowe - "lepsze".
Jak każdy chcę korzystać z usług, które oferuje nam współczesność, ale nie chcę być do nich zmuszany, bo ani ze mnie dziwka, ani niewolnik.
Wiecie skąd ten post?
Jest taka firma kurierska - Siódemka się nazywa.
Mam nowy nośnik ku nowym przygodom, który muszę zarejestrować. Dokumenty mi do tego potrzebne wysłano kurierem. Dziś mam wyjechać z mojej ulubionej Gdyni by pozałatwiać wszystkie sprawy, ale nie mogę, bo moja przesyłka znajduje się w najgorszym miejscu - w rękach kuriera. Mogę zadzwonić do nadawcy, mogę do magazynu doręczeń, ale nie mogę do kuriera. Do faceta, na którym najbardziej mi zależy. I ja to nawet rozumiem - też nie chciałbym, żeby całe Trójmiasto dzwoniło do mnie jęcząc o swoje. Ale dlaczego operator w centrum obsługi nie może zrozumieć, że sprawa jest ważna i nie chce pomóc? Proszę tylko o to, żeby podała kurierowi mój numer, skoro nie może mi podać jego i poprosiła, by się ze mną skontaktował. Ja wskoczyłbym w samochód i nie rujnując jego trasy odebrał co moje i ruszył dalej, bo czas nagli. Nie. Bo kurier ma doręczyć przesyłkę pod wskazany adres - kropka.
I wiecie co? Ja się tej pani pytam, dlaczego kurierzy dzwonią, że zostawiają paczki u sąsiadów, albo próbują umówić się w innych miejscach, jak praca, stacja paliw, czy cokolwiek, gdy idzie o ich wygodę, dlaczego ich regulamin pozwala na elastyczność tylko w jedną stronę? Dlaczego JA - najważniejsze ogniowo całego procesu doręczenia nie mam żadnej szansy na pomoc z ich strony, kiedy naprawdę by mi się przydała? Pani - rutyniara, która pewnie takie rozmowy prowadzi kilkanaście razy dziennie, pyta tylko, czy może "pomóc mi w czymś jeszcze". Sucz - mogłaby sobie zapisane na wysokości wzroku hasła zatrzymać w swoim boksie, zamiast mnie nimi doprowadzać do beznadziei.
Świat się dalej będzie kręcił, nawet jeśli nie dostanę mojej przesyłki przez tydzień, ale kiedy ma się ostatnie kilkanaście dni w kraju, wiedząc, że wydanie dokumentu trwa od dwóch do trzech tygodni, wiedząc, że "najpierw są sprawy jachtowe, później prywatne", szlag mnie trafia, bo ktoś wrzeszczy mi w twarz, że jestem najważniejszy, ale tak naprawdę ma mnie głębiej, jak w dupie.
Tyle!