wtorek, 16 czerwca 2015

Włoskie popołudnie.

Kilka dni temu odbyły się na południowym Adriatyku regaty z Brindisi we Włoszech na Korfu w Grecji. Regaty, które odbywają się cyklicznie, co roku, które cieszą się sporą ilością uczestników, w tym żeglarzy, którzy traktują ściganie się naprawdę serio. Widziałem więc kilka wyżyłowanych piękności regatowych, kilka naprawdę ciekawych jachtów turystyczno-regatowych i całą masę jachtów i załóg, które wyciągały ze swoich standardowych łódek, ile tylko mogły. Regatowy kompleks się obudził, ale nie tak rozdrażniony, jak mógłbym się tego spodziewać. 

Zwycięski jacht wyszedł z Mariny Gouvia przed północą, w piątek, kiedy uprawialiśmy na moim pokładzie zapoznawanie się z załogami jachtów, z którymi smyrają się moje odbijacze.
Kolejne opuściły marinę w sobotę, my w niedzielę, godzinę po wschodzie słońca. 

Rejs do Brindisi... Już sama nazwa trzyma mnie na dystans. Nie lubię Brindisi. Nie mam dobrych wspomnień. Napiszę, że jedynym dobrym wspomnieniem z Brindisi jest widok oświetlonej rafinerii i tankowców. To jest naprawdę beznadziejne miejsce do pracy. Południe Włoch, palące słońce, na palcach jednej dłoni policzę ludzi, którzy mówią w języku innym, niż włoski, nic w pobliżu - nic poza lotniskiem. A mimo to przeoraliśmy morze, żeby tu dotrzeć w celu wymiany okien w kabinie armatorskiej. Po wymianie, nawą szybę będzie można uchylić wpuszczając do wnętrza świeże powietrze. Takich szyb trzeba wkleić trzy sztuki, które Ferretti wykonało dla nas i wysłało tutaj, po negocjacjach, bo oczywiście problemy musiały się gdzieś po drodze pojawić. Zrządzenie losu, że najbliższym miejscem do wykonania tej pracy jest miejsce, z którym łączy się tyle rozczarowań. Kiedy byliśmy tu  na slipie trzy, może już cztery lata temu, termin zwodowania jachtu opóźnił się o tydzień, bo nie zdążyli wykonać wszystkich prac. I wcale nie dlatego, że robili, co mogli, żeby zdążyć. Dziś zaczyna się bardzo podobnie. Już widzę tabliczkę, na której mogę przeczytać: la strada ai problemi. 
Rzuciliśmy tu cumy w niedzielę wieczorem, ale pracę mogą się rozpocząć dopiero w środę, a może nawet w czwartek. W środę i czwartek ma zacząć tu lać. W niedzielę, armator chce mieć jacht gotowy do wyjścia. Jeśli nie - wyjście opóźni się o tydzień. 
A tym czasem ja nie mam nawet wody, której potrzebuję do spłukania jachtu z soli. Tu działa zasada moja-twoja, albo ja mam wodę, albo ktoś inny. Teraz nie jest moja kolej.
A ja wcale nie chcę zostać tu tydzień dłużej, niż to konieczne. Bo Brindisi to psia dupa. Jej sam środek. Jedynym plusem tego miejsca są "stoczniowe klimaty" - można zrobić kilka fajnych zdjęć. To trochę mało, jak na stocznię remontową...





















































































Co nie zmienia faktu, że jakoś sobie trzeba poradzić i dołożyć starań, żeby jednak praca została wykonana na czas. I to tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz