Podzielę się czymś z Wami.
Przeszedłem przez dzisiejszy dzień w różnych stylach. Zacząłem profesjonalnie, czyli wstałem na umówioną ze śniadaniem porę, przygotowałem wszystko do załadowania skutera wodnego na pokład i - ponieważ spodziewałem się spóźnienia ludzi, którzy mieli go dostarczyć z serwisu - zdążyłem porozmawiać z moją Narzeczoną. Nie ma lepszego początku dnia.
Niestety opóźnienie zwiększało się, więc styl stał się agresywny. Coś w stylu, wiecie:
"nie przeznaczyłem całego dnia na oczekiwanie was"! I tym podobne komunikaty, które Ante musiał odebrać po drugiej stronie słuchawki. Pięć godzin po czasie zjawiła się nasza zabawka i po całej zimie spędzonej w wiedeńskim warsztacie i dwóch tygodniach w warsztacie w marinie, wreszcie wróciła tam, gdzie jej najlepiej (zaraz po wodzie, oczywiście) - na nasz fly dek.
Kiedy poddenerwowanie ustąpiło uldze, przyszedł czas na zwątpienie.
Przez obsówę ze skuterem, straciłem czas i trochę też zapał do złożenia Treka. Ale potrzebuję tego roweru, żeby "pięknie przeżyć święta". Poza tym, dziś, w piątek, jest ostatni dzień na zrobienie ewentualnych zakupów, w razie, gdyby czegoś mojej maszynie brakowało. A mogło brakować czegoś dość niezbędnego i jak się szybko okazało - brakowało. Zanim jednak to się stało, stała się rzecz z goła załamująca. Założyłem oponę na przednią obręcz dokładnie tak, jak powinienem założyć na tylną. A to, do kotwicy nędzy, jest problem z grubej rury, jeśli jeździcie tubeless, a założenie opony na nowiutką obręcz kosztowało poprzednio grube klęcie. Przede wszystkim, jak to się do cholery stało, że założyłem ją tak? W Gdyni. W domu kotwica mać! I zauważyłem teraz.
I tu dzielę się pierwszy raz: nie śpieszcie się przy pracy, która powinna sprawiać wam przyjemność, bo coś spieprzycie. Jak nie macie czasu, to dajcie szansę utrzymać się na rynku sklepowi rowerowemu z serwisem, któremu ufacie. A jeśli już schrzanicie założenie opony i będziecie musieli to powtórzyć, to skorzystajcie z rady, którą dostałem za mały napiwek w Epicentrum. Oto ona: po założeniu pierwszego rantu, zanim zamkniecie oponę na obręczy, co jest niekiedy trudne z różnych przyczyn, ułóżcie to, co już jest wewnątrz obręczy na jej środku. Ten trik da wam niezbędny "luz" do ułożenia tych ostatnich, najcięższych centymetrów. Nic nowego? No cóż... Dla mnie jest to odkrycie na miarę ginu z tonikiem w upalne popołudnie.
Niestety Trek nie został złożony z powodu braku adapterów do moich hamulców.
Wizyta w rowertour.com mnie czeka. Ale to po świętach i jakoś po szesnastej, żeby mój dobry kolega mnie nie wyzwał od różnych.
Kiedy już Trek wrócił do torby, a Canyon z niej wyszedł, pora była udać się na zakupy.
Dwa razy, bo za pierwszym nie dałem rady wszystkiego zabrać. Muszę sobie założyć torby turystyczne na tylne koło. Żartuję!
Wiecie, ciekawa sprawa z tymi świętami. Ja na przykład nie muszę myć okien, gotować, piec i wielu innych rzeczy. Wydawało mi się więc, że Wielki Piątek będzie lekką jazdą, ale nie.
Bo to nie przygotowania do świąt nas stresują, ale my sami. Gdzieś w nas tli się pragnienie przygotowania wszystkiego na święta, żeby móc później się tym już tylko cieszyć. I jeśli ja myślałem, że skoro nie muszę sprzątać domu, gotować, piec i latać po zakupy z niekończącą się listą, to będę miał spokój, to się grubo przejechałem, bo wrzuciłem sobie w to miejsce inne zajęcia i chciałem, nie chciałem - stresowałem się, że jutro już nic nie załatwię, więc muszę dziś, bo tak - jutro mniej, lub bardziej oficjalnie ale zaczynamy świętować.
I wszystko musi grać.
I wszystko musi grać.
Nie wiem tylko, czy tym, czym chciałem się podzielić jest to, że sami siebie stresujemy, czy raczej, to, że się stresujemy sprawia, że przeżywamy? Sam już się pogubiłem - późno się robi.
Ja w każdym bądź razie dowiedziałem się od przemiłej pani w recepcji, że jutro o 2030 rozpoczyna się najważniejsze nabożeństwo w ogóle, i w związku z tą porą, mam cały jutrzejszy dzień na jazdę rowerem i przygotowanie Koszyka Wielkanocnego.
(Tylko nie mogę się za bardzo zmęczyć, bo będę bite "dwie godziny plus" stał i słuchał słów, których absolutnie nie rozumiem. To może wymagać ode mnie cierpliwości...).
No, ale na końcu zawsze jest Amen, a to jest słowo, które rozumie niemal każdy człowiek na świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz