Wstaję i rozpoczynam procedurę. Taką samą, nie ważne, gdzie bym był. Nic nadzwyczajnego - idę siku. Płuczę gębę. Dziś jeszcze zapytałem się odbicia w lustrze, kiedy zamierza się ogolić?
Kawa. To procedura tak oklepana, że zaczynam myśleć, że powstała w drodze naszej ewolucji, jako optymalne rozpoczęcie dnia każdego składnika wszech pojętej ludzkości.
Dopiero, kiedy siadam w wygodnym krześle w salonie i widzę marinę za drzwiami, a wcześniej cały bałagan, jaki składa się na porządek świata przygotowań do sezonu, odkrywam na nowo, że wcale nie jestem w czterech ścianach mieszkania, a na pokładzie.
Potem wychodzę na zewnątrz i zauważam, że od czterech dni, pierwszy raz woda w zatoce jest gładka, jak lustro. Cisza jest miłą odmianą od grającej cały dzień orkiestry tysiąca i jednego masztu.
Patrzę na panoramę i nucę sobie... "Jak statki na niebie..."
A ponieważ dziś, kiedy już uznam, że mogę, wsiądę w Spanish Express i ruszę w drogę do domu, mam nadzieję, że usłyszę tą piosenkę w radiu, kiedy przekroczę polską granicę w niedzielne przedpołudnie. Będę sobie wspominał i wcale nie tęsknił, bo wrócę tu szybciej, niż mi się wydaje...
Także na Święta, życzcie mi szerokiej drogi!
Cześć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz