Wchodzę
niepewnie, jak zawsze u obcego „strzyżyciela”. Na moje pytanie,
czy mnie ostrzyże, usłyszałem pozytywną odpowiedź. Wchodzę więc
i siadam na wskazanym mi krześle. Kiedy zostaje mi założona
papierowa „koloratka” i fartuch, czy jak to tam zwą, mam czas na
szybką ocenę sytuacji.
Laska
nie jest brzydka, rozumie i odpowiada we współczesnej interpretacji
języka Szekspira. To już dobrze. Stara baba, albo facet z zadbanym
wąsem na pewno ostrzygłby mnie na miskę.
Lekko
przestało być chwilę po mojej wstępnej obserwacji.
- jak cię ostrzyc? - cholera, jak ja nie cierpię tego pytania. To właśnie przez nie zawsze staram się chodzić do jednego fryzjera, bo jak już raz udzielę nic mu nie mówiącej odpowiedzi, a ten ostrzyże mnie tak, jak chciałem, ma mnie na liście stałych klientów z miejsca.
- Eee... Chciałbym zrobić z moimi włosami porządek. Chcę je zapuszczać, rozumiesz, mają być dłuższe i chciałbym, żebyś je do tego zapuszczania obcięła, no nie wiem, to ma dobrze wyglądać jak zacznie samo rosnąć, bo nie wiem, kiedy znów będę u fryzjera... - fryzjerka zawołała koleżankę z piekarni obok. Zapytała się jej o znaczenie słowa „grow”. O w mordę, no to mam problem!
Koleżanka
z piekarni wzięła do ręki nożyczki i zapytała się, czy „to”,
czy maszynka. Wskazałem na nożyczki.
Zaczynasz
tracić wiarę, że cokolwiek z tego będzie, kiedy zwala ci się na
barki kupa śmiechów. Nie wszystko rozumiesz, ale i tak wiesz, że
to o tobie. Więc siedzisz sobie, jak u kata, który właśnie
chwycił topór, słuchasz, jak siksy robią sobie beczkę z tego, co
to mi zaraz na głowie zrobią i masz tylko nadzieję, że nie będzie
tak źle.
Część,
którą być może zrozumiałem, dotyczyła magazynów z męskimi
fryzurami. Żeby nie siedzieć jak ta pała, wtrąciłem, że aż tak
mi nie zależy, żebym zaraz musiał wskazać jakiegoś geja na
okładce i stukając w jego twarz palcem mówić, że właśnie tak
chcę wyglądać.
To
jest faktyczny problem. Chcesz wyglądać dobrze, ale twoje męskie
odruchy także mają dać o sobie znać. I to kurwa silnie męsko,
kurwa. Kurwa.
Na
fartuchu coraz więcej włosów, ale za czymś to wygląda. Wspominam
chwile u mojej Pani Oli z salonu Cywińskich w Grudziądzu i
właściwie wygląda to podobnie.
Tym
czasem fryzjerka przeszła do grzywki.
- Chciałbym trochę krócej.
- Słucham?
- Krócej – i pokazuje palcem mniej-więcej w połowie mojej czaszki, szybko zdaję sobie sprawę z mojego błędu i dodaję – oczywiście nie aż tak krótko!
- Aha.
Tak...
Kiedy widzę, jak moja prośba zostaje źle zrozumiana i kobieta
zabiera się za skracanie całej mojej włosowej posiadłości,
jedyne, co mi przychodzi na myśl, to na wszelki wypadek jej nie
przerywać, bo cholera wie, co zrobi, jak zacznie panikować, że coś
chrzani. Ale grzywkę też mi skróciła... I umyła włosy... Boże,
cudowne uczucie, już na pewno wiem, że mógłbym zostać psem –
byle tylko ktoś mnie codziennie czochrał po kudłach!
Kiedy
jesteś na obczyźnie i nie mówisz płynnie w obczyźnianym języku,
z góry jesteś skazany na niewiadomą przy płaceniu. Marynarze
często są, tym razem nie dosłownie – goleni przez lokalesów, bo
zazwyczaj nie orientują się w cenach, mają szmal i nie są wstanie
na szybko sprawdzić, czy to, co widnieje na rachunku to jest to, co
otrzymali. Mogę się więc ubrać jak ziomek zza rogu, ale mój
angielski i tak krzyczy, żem obcy. Moje obawy o to były dziś
ledwie liche, a pani fryzjerka też uczciwa.
Z
kasiorką wiąże się też pewna obserwacja. Otóż w chorwackich
lokalach usługowych, wszędzie można zauważyć naklejkę
informującą klientów o konieczności otrzymania rachunku. Co, nie
ukrywajmy, w takich pipidówach, jak Bibinje, czy Sukošan
może tylko śmieszyć. Każdy tu każdego zna i taka naklejka jedyny
przekaz, jaki wnosi to: wsyp sąsiada, bo policzył cię taniej o
podatek. Przynajmniej moje wolnorynkowe oczy taki właśnie przekaz
widzą.
Poza
tym?
Krążą
ploty, że jakiś paparazzi strzelił zdjęcie będące dowodem
rzekomego złożenia roweru górskiego przez Jacora – ostatnio
znanego -raczeyy- szosowca. Nie zaprzeczam!