Wiele razy słyszałem, że dziś bywa
tak, że zabiera się do domu pracę – z pracy. Dziś zacząłem
się zastanawiać nad tym, jakby to było, gdyby przynosić pracę do
pracy.
Weźmy takiego ochroniarza z placu
budowy. Siedzi biedak na tyłku, który już dawno nabył prawa
emerytalne, więc nawet w razie zagrożenia, lepiej będzie, jeśli
ze swojej budki nie wyjdzie. Zazwyczaj wypłaszczanie tyłka odbywa
się w rytm radyjka, lub – jeśli warunki są sprzyjające –
małego telewizora postawionego na lichutkim blacie, który zawsze
chętnie gości zbunkrowanego browarka. I tak sobie siedzi. I
ochrania.
A gdyby tak zabrał z domu rachunki do
podliczenia? Albo wyjściowe trzewiki swojej żony, które mile
widziałyby świeżą pastę i następnie polerkę? W naszych domach
kryją się obowiązki, przez które często nie możemy wyjść na
rower, więc gdyby się ich pozbyć, wypchnąć z domu, choć tych
kilka pierdół, które prędzej czy później trzeba zrobić i nie
ma zmiłuj?
Bo zdaje się, że istnieją zawody, w
których nierobienie czegoś wliczone jest w czas pracy. Ja wiem, że
nic nie robienie może być kuszące, ale jeśli kiedykolwiek miałeś
wyrzuty sumienia, bo rżnąłeś w pleja za długo i nie zdążyłeś
przygotować czegoś komuś – bardzo proszę – oto moja
interpretacja „kreatywnej księgowości”. Zabierz pracę do
pracy! Jeśli możesz ;)
A tak trochę obok tego. Pomyślałem
sobie dziś: ile warte jest 15 minut, o które wychodzisz szybciej z
pracy? Bo bywa, że nikt złego słowa nie mówi i myślisz być
może, że ten kwadrans jest za darmoszkę, ale mylisz się. Bo
kiedyś, na imprezie, na której cię nie będzie, twoja podpita
koleżanka z pracy powie w toku klasycznego obrabiania tyłków
koleżeństwa z biura: ale ten to jest w porządku, ty wiesz, że
on zawsze zostaje do końca?
Jak masz wyjść
wcześniej do domu, żeby obejrzeć kulawą piłkę nożną –
lepiej zabierz ze sobą do pracy szpilki swojej żony i porządnie je
wypucuj ;) Za piętnaście minut kupisz jej bezcenny uśmiech.
Dziękuję za uwagę
;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz