sobota, 27 września 2014

Montaż!

Czyli trzy dni, trzy lokacje i 113 Mm w jednym wpisie.

25-27 sierpień 2014
Marina Frapa, Rogoznica - Sv. Klement - Mali Zaton [180 Mm].

Zgodnie z planem byłem pierwszy w kolejce od biura. Usiadłem, wypełniłem kartę zlecenia serwisu, którą podała mi Atrakcyjna Pani zza Biurka i upewniając się, że rozumie naszą potrzebę załatwienia tego ASAP, wyszedłem i wróciłem na pokład mojego biura. 
Przybyło pierwsze natarcie mechaników. Sympatyczni ludzie. Agregat sobie odpuścili - 
po sprawdzeniu kilku podstawowych rzeczy, oddali problem w ręce specjalisty mającego się pojawić na pokładzie następnego dnia. Prawidłowo zlokalizowany wyciek oleju z układu sterów strumieniowych zgrabnie wprowadził serwisantów w proces wymontowania elementu-winowajcy. Zawinięty w szmaty, jak Dzieciątko Je... Jak dzieciątko Janek, opuścił pokład i w wózeczku znanym Polskim Złomiarzom odbył podróż do warsztatu. Jakiś czas później odebrałem telefon z serwisu, że przyczyną wycieku była uszkodzona uszczelka, która jest już wymieniona i element - filtr oleju, jak się okazało, jest gotowy do montażu. I przy okazji powiedzieli, że moją problemy ze znalezieniem oleju hydraulicznego o parametrach zgodnych z rekomendacją z instrukcji. Szczegóły miałem omówić z menedżerem serwisu na pokładzie. 
Trzeba napisać, że Chorwaci dbają o lokalny biznes i swoje układy. Dbają do tego stopnia, że często grają va banque, czego ofiarami nie raz padły jachty i ich załogi. Podobna sytuacja miała miejsce i teraz: po tym, jak dowiedziałem się o ich problemach z olejem, nauczony doświadczeniem zabrałem się za znalezienie go na własną rękę. Przetrzepałem kontakty, strony z listami serwisów i dostawców w naszej okolicy, zebrałem nowe namiary i dzwoniłem, jak wariat. Znalazłem sklep motoryzacyjny w Splicie (niedaleko!), który posiadał na stanie potrzebny mi olej. Nie było to John Deere, Shell, czy inny "znany", ale posiadał identyczną specyfikację i mogłem go mieć następnego dnia rano, z chwilą otwarcia sklepu. Ahh, moja wiara w ludzi... Spotkałem się z menedżerem, który zapewnił mnie, że jutro rano dostaje zaopatrzenie, w tym olej, który potrzebuję i to firmy znanej z fajnego logo muszli.
Ponieważ ja lubię mieć możliwie kompleksowe usługi, wymagające kontroli możliwie najmniejszej ilości ludzi, zgodziłem się i odłożyłem zamówienie oleju ze Splitu. Taaaaki błąd!
Olej, który dotarł do serwisu nie był tym, którego ja potrzebowałem, dowiedziałem się o tym po jedenastej i za cholerę nie dałem przekonać, że ten, który oni mają można zmieszać z tym, co ja już mam w układzie. Gdyby ten był pusty - OK, ale nie był, przede mną ponad tysiąc mil morskich, za chwilę mam być na wodach Albanii, gdzie psy dupami szczekają... Za duże ryzyko. 
Marko - menedżer znów zapewnia, że jutro, ale ja już nie chcę tego słyszeć, zamawiam olej ze Splitu, który ma do mnie dotrzeć jeszcze tego dnia. Słyszę, że popełniam wielki błąd - bo to olej chorwackiej firmy INA. WTF?! "Niech mi idzie do dupy śpiewać" - cytując mojej śp. prababcię.
Olej dotarł na godzinę przed końcem pracy serwisu i zgodnie z umową, układ został zalany, sprawdzony i problem sterów strumieniowych zniknął z mojej listy trosk. 

Winowajca numer 1.
Dzień drugi.
Serwisant Kohlera spóźnił się, ale to dość normalne. Zatrzymała go na dłużej jakaś pierdoła na jachcie, który ratował z opresji przed naszym. Przyjrzał się dokładnie naszemu agregatowi i stwierdził, że z nim wszystko w porządku... 
Ten facet reprezentował sztandar serwisantów w biznesie jachtowym. Po wykluczeniu przyczyny w samym agregacie, poszedł po nitce do kłębka, a ten utkną w PMS. Nie mając nic wspólnego z firmą, która tą jednostkę powołała do życia, otworzył jej wnętrze i zaczęliśmy szukać. Znalazł przyczynę. Małą, białą bezpiecznikopodobną kostkę z przełącznikiem, który zablokował się w pozycji nakazującej start agregatu. Wcisnął przełącznik, dosłownie dotknął go palcem i po kilku testach problem się więcej nie pojawił. Słońce nadal było na niebie, sklarowałem pokład do wyjścia i udaliśmy się z Armatorem do recepcji, gdzie "gadając o dupeczkach" czekaliśmy, aż dotrze za biurko rachunek za serwis. I byliśmy wolni!

Domniemany winowajca.
Winowajca numer 2.




















Dobrze było być znów w drodze. Obraliśmy kurs na wyspę Sv. Klement, która zawsze kojarzy mi się z jelitami. Kształt wyspy wygląda obiecująco na mapie - same schronienia! Rzeczywistość wygląda jednak inaczej. Wyspa jest niska i choć może osłaniać przed falą powodowaną wiatrem, to nie chroni przed falami pozostawianymi przez przechodzące wzdłuż PD brzegu Hvaru jednostkami. 
Lecz dzień miał się ku końcowi i ten kompromis wydawał się bardzo OK.

Dzień trzeci.
O 0300 obudził mnie chlupot fal. Wyszedłem na pokład - wiatr się odwrócił i przybrał na sile. Nasze gniazdko na noc przestało nas chronić. Zdecydowałem się zostać w sterówce i przypilnować agregaty, które miały się zmienić za kilkadziesiąt minut. Mocno trzymałem kciuki patrząc się w monitor. Bez problemu. 
Doleżałem do 0600. Odpalamy silniki, kotwica w górę, kurs na wejście w Kanał Korcula. 
Rozwiało się, zwłaszcza w kanale ładnie piździło, ale nie przeszkadzało to nam zbytnio. Krótko przed słynną Korculą chowamy się w zatoce na lunch. Widzieliśmy nasz poprzedni jacht! Biedna załoga, która teraz się z nim męczy! Zawsze współczujemy ludziom, którzy zdecydowali się na Dominatora. Przed Dubrownikiem jest dość głęboka zatoka z pipidówą Mali Zaton. To nasze miejsce na noc. Standardowy manewr: kotwica z dziobu, cuma z rufy. I przychodzi nagle jakiś grubas i mówi, że mamy się stąd wynosić. Eee...? Nic do niego nie przemawia. Jest właścicielem kempingu, my staliśmy "na jego terenie", a on sobie tego nie życzył. Armator, kiedy stopień żenady go przerósł, poddał się i go olał - ten powiedział, że odetnie nam cumy. Chciałem być dyplomatą. Wyjąłem butelkę wina z lodówki, wyszedłem na pokład kąpielowy, żeby mnie dobrze słyszał, pokazując mu gest przyjaźni (flaszkę), zapytałem, czy nie możemy zostać na noc. Było już ciemno, nikogo tam prawie nie było, a my mieliśmy plan odejść wcześnie rano. Nie. Bo, czy ja widzę, jak stoi tu sto jachtów? Odpowiadam, że nie, że póki co widzę tylko jeden - nasz. Facet oczywiście nie chce nam zdjąć cumy, jest po prostu dupkiem, a lewackie pospólstwo, które wylazło ze swoich przyczep kibicowało mu z boku. Ja też się poddałem - przebrałem się, zapaliłem podwodne oświetlenie, żeby widzieć dno, wskoczyłem do wody, zdjąłem cumę, rzuciliśmy kotwice w bezpiecznej od lądu odległości i tyle. Dupek się oczywiście darł, że mamy płynąć dalej, a ja mu na to, że może nas przesunąć, jak ma ochotę ;) 

Dla dociekliwych: nie było i nie ma tam nadal żadnych znaków zakazu kotwiczenia. MURA też nie robi trzody. Po całym dniu wrażeń z serwisem, chcieliśmy po prostu bezpiecznie stanąć na noc. Parapet!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz