wtorek, 23 września 2014

Wyspa Robinsona.

Czyli o tym, jak można zrezygnować z niemal wszystkich wygód.

Piątek, 22 sierpień 2014.
Sukosan - Vrulie (Park Narodowy Kornati) [20 Mm].

Termin wyjścia w rejs do Grecji nie został ustalony, wiadomo było jednak, kiedy musimy spotkać się z 
S/Y Beluga One w Skiathos. Znałem naszą trasę i mogłem sobie w przybliżeniu określić czas potrzebny na jej pokonanie, ale kiedy na pokładzie wciąż się coś zmienia - ciężko być czegokolwiek pewnym. Niemniej kalendarz napawał mnie podejrzeniem, że kolejny przyjazd gości na pokład oznaczać będzie wyjście w ten rejs. No i moje podejrzenia były trafne. Miałbym prawo się ładnie wkurzyć, ale to nie pierwszy raz, kiedy wykręcają ten numer. Jednak jest we mnie trochę nauczycielskiej krwi i postanawiam wczuć się w rolę przygotowanego-lecz-zaskoczonego, by pewnego rodzaju technikami edukacyjnymi, uświadomić MURA (Moją Ulubioną Rodzinę Armatorską), że nie można od tak po prostu wypłynąć w długi rejs. Beztroskę postanawiam wyleczyć troską i zostawiam kilka decyzji do podjęcia Armatorowi, kiedy ten na pięć minut przed oddaniem cum mówi mi o tym, że właśnie ruszamy na wody, po których szlajał się Odyseusz. 

Długo biłem się z myślami, czy zabrać rower na pokład. Thirteen jest można niemała, ale użytkowych przestrzeni ładunkowych ma niewiele i sztauowanie w nich też nie jest łatwe. Poza tym domyślałem się, że czasu dla siebie będę miał tyle, żeby się ogolić. Postanowiłem zostawić Treka i Śmigłego w garażu z obietnicą, że jak tylko wrócę, damy sobie w palnik za ten cały czas. 

Lubię wychodzić w rejs. Trochę mi się to uczucie radości z tym związanej przytępiło naszymi ciągłymi wyjściami w tygodniowe rejsu po okolicznych wyspach, ale teraz, choć początek miał być identyczny, wychodziliśmy w taki prawdziwy rejs... Nie mam już tyle czasu na delektowanie się widokiem trawersowanych główek mariny, bo moje oczy śledzą proces klarowania pokładu, ale zawsze kiedy skończę, kiedy jesteśmy już dawno temu w drodze, wchodzę na fly dek i oddaję się przyjemności pierwszych minut żeglugi.

Tego dnia zaliczyliśmy krótki przelot - 20 Mm, po drodze zatrzymując się w zatoce wyspy Uglian na kąpiel i lunch z widokiem na Dugi Otok. 
W Vrulie rzuciliśmy kotwice i dałem nura do zatopionego bloku betonowego, do którego przypiąłem cumę podaną z rufy, dla unieruchomienia nas na pozycji, kiedy odkręci się wiatr. 
Udaliśmy się tam na spotkanie naszych polskich znajomych - chirurga plastycznego pracującego w klinice VIMC wraz z rodziną. Jak tylko zabraliśmy ich na pokład zmienił się układ sił. Nasza międzynarodowa ekipa osiągnęła wyraźną przewagę Polaków. 
Są to bardzo sympatyczni ludzie, którzy każdego roku rezygnują z luksusów codziennego życia na rzecz życia w ciszy i zgodzie z naturą. Mieszkają w kamiennym domu z kuchnią gazową, wodę do kąpieli podgrzewa im słońce, słońce daje im też trochę energii ładującej akumulatory. Zasięg sieci mogą złapać tylko wcześnie rano, a i to nie zawsze. Mają do dyspozycji mikroporcik z drewnianą łodzią i strzegącą porządku w jego wodach mureną pod kamieniem wchodzącym w skład schodków do wody. Często jedzą, co złowią, by nie nadwyrężać skromnych zapasów, jakie ze sobą zabierają. 
To się wydaje bardzo romantyczne i w ogóle, ale ja nie wytrzymałbym tam dłużej, jak dwóch tygodni. Jak wytrzymują to ich nastoletni synowie...? Jeden z nich, ten młodszy, bardzo lubi łowić ryby...

Wyjście z zatoki skrywającej "Dom Robinsonów".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz