środa, 24 września 2014

Pierwsze problemy.

Czyli o tym, ile to się może zdarzyć na dystansie 27 mil morskich. 

23 sierpień 2014
Vrulje - Kaprije [47 Mm]

W ostatnią noc przed wyjściem w rejs z Sukosanu, pomyślałem sobie, że dobrze byłoby, gdyby na naszej drodze stanęły tylko takie problemy, które jesteśmy wstanie rozwiązać. Żebyśmy przeszli przez przygodę, nie przez pasmo nieszczęść. 

Staram się sobie przypomnieć, choć jeden rejs, w którym nic się nie zepsuło... Jako rejs mam namyśli coś większego, niż tygodniowe kręcenie się po znanych nam okolicach. 
Na polskich jachtach zawsze coś nie działało i często wiedzieliśmy o tym już przed wyjściem w morze. Często było mokro, silnik nie chciał odpalić, brakowało zasilania, a raz nawet maszt zwalił mi się prawie na głowę. Z czasem było oczywiście coraz lepiej, ale nigdy nie było tak, żeby od A do Z wszystko poszło, jak po sznurku. Dziś, już piąty rok pływam na prywatnym jachcie, który według wszelkich praw ludzkiego pojęcia powinien być tip-top. Nie trzeba przecież skomleć w klubie o środki na remont, nie trzeba "ciąć kosztów", a jacht nie jest wspólny-więc-niczyj. Mimo to, trzy pierwsze lata na jachcie projektu stoczni Dominator dały mi okazję zobaczyć, ile rzeczy może się zepsuć, nie działać, albo zniszczyć. Drugi rok na jednostce spod znaku Ferretti Custom Line, dodaje tylko punkty na listę... Choć szczerze napiszę, że Ferretti robi zdecydowanie lepszą robotę.

Przelot z Vrulje, gdzie zostawiliśmy za rufą naszych Robinsonów, na Kaprije liczył tylko 27 Mm. Niedużo, tak w sam raz, żeby leniwie posunąć się naprzód, ale też nie odmawiać sobie postojów w zatokach, gdzie można wymoczyć tyłek i zjeść w komplecie przy stole. W takiej rutynowej sielance najłatwiej jest się narodzić kłopotom. 
Całym zasilaniem na naszym jachcie steruje PMS (Power Management System). Jest to sporej wielkości "biała szafa z bezpiecznikami, przyciskami, światełkami i małym ekranem". Nie będę wchodził w szczegóły, bo sam za mało o PMS wiem, żeby tłumaczyć co jest w środku i jak działa. W każdym razie PMS steruje także pracą agregatów, "mówiąc im" kiedy mają się zmieniać w pracy, a kiedy coś jest nie tak, daje nam znać alarmem. I tak też było, włączył się alarm: agregat, który został zmieniony, po sześciu minutach na schłodzenie się, nie wyłączył się. Nie mogłem wyłączyć go za pomocą sterowania ręcznego, w który mogę PMS przestawić, ale co gorsza, kiedy wyłączyłem go ręcznie, bezpośrednio z panelu agregatu, i włączyłem ponownie w tryb, w którym powinien czekać na kolejną zmianę - ten odpalał nieproszony. W takich wypadkach zazwyczaj pomaga wygrzebanie instrukcji, więc wziąłem się za lekturę. Ha! Uradowany zszedłem do siłowni i wciskając odpowiednie przyciski, przestawiając przełączniki i wciskając czerwony guzik awaryjnego zatrzymania pracy - zresetowałem agregat i kiedy ponownie go włączyłem, problemu nie było. Do czasu, kiedy się znów pojawił. A najgorsze, że instrukcja mówiła, że nasz problem to problem z oprogramowaniem. Trochę kibel, jak ma się problemy z agregatem, kiedy dopiero co zaczęło się rejs. Mam polecenie znalezienia serwisu i rozpoczynam proces rezerwowania nam miejsca w marinie Frapa, w Rogoznicy. 

I Nova

Na noc kotwicę rzuciliśmy w zatoce na PN brzegu Kaprije i złapaliśmy się z rufy cumą, którą założyłem na z góry upatrzonej skale. W zatokę wpłynął też niesamowicie piękny jacht I Nova, która wbiła moją szczękę w pokład. Wyglądała, jakby świeżo opuściła stocznię, a jej kształty podyktowane najnowszymi rozwiązaniami... Zauroczyłem się!
Wyszedłem na pokład i zobaczyłem budującą się na horyzoncie burzę. Prognoza ostrzegała przed lokalnymi burzami, więc zabrałem się za klarowanie pokładu. Założyłem pokrowce, schowałem wszystko, co wiatr mógłby chcieć porwać i moimi ruchami zwabiłem ciekawą powodu MURA. Zapytali, czy pada - pokazałem im nadchodzące chmury i powiedziałem, że zaraz będzie. 
Ciężki wałek był coraz bliżej i zaczęliśmy czuć pierwsze porywy wiatru. Kilka minut później burzowa chmura była już nad nami i zaczęło się przedstawienie. PN, bardzo silny wiatr był dla nas niebezpieczny, wystarczyłoby, żeby kotwice przestały trzymać i wylądowalibyśmy na skałach. Nie było jaj, kurtyna deszczu zmniejszyła widoczność, urosły fale z białymi grzywami. Uruchomiliśmy silniki, nie było jednak mowy, żebym skakał do wody i uwolnił nas od założonej cumy, więc zdjąłem ją z knagi i wyszorowałem za burtę. Miałem na sobie kurtkę, ale operując na dziobie pilotami wind kotwicznych zmokłem tak, że suchej nitki na mnie nie było. Wiatr dosłownie wwiewał mi deszcz pod kurtkę, kiedy wychylałem się za burtę obserwując łańcuch. Wciągnęliśmy kotwicę i szybko udałem się na fly, żeby resztę manewrów doglądać pod hard topem, w towarzystwie armatora i jego syna, którym przyniosłem maski nurkowe, które założyli, żeby lepiej widzieć. I Nova wezwała nas przez radio. Człowiek na stacji zapytał o nasze zamiary. Pierwszy nawiązany kontakt Ship 2 Ship od długiego czasu! Byliśmy wtedy dosyć blisko, poprosili o zachowanie dystansu. Piękna dama dała nam więc kosza, ale walczyć trzeba było dalej. Pojawiły się dwie opcje działania: moja zakładała schowanie się za cyplem, który był w zasięgu naszego wzroku i tam przeczekanie na wodzie osłoniętej przed falą, aż burza się wypiździ, mój armator skłaniał się bardziej do przejścia na południową część wyspy. Poszliśmy na PD brzeg i tam rzuciliśmy kotwicę. Wywiało się kilkanaście minut później i zupełnie niewinnie ukazały się nam tęcze - jedna nad drugą. Kolejne minuty później przyniosły ciszę i gładkie lustro morza...



W wolnej chwili zszedłem do maszyny, rozejrzeć się, czy wszystko gra. Przywitał mnie słodkawy, mdlący zapach... To był zapach oleju z układu sterów strumieniowych... Żeby wcisnąć się bliżej i przyjrzeć problemowi, muszę czekać do rana - w tamtej chwili mógłbym się tylko poparzyć. 

Przypomniało mi się, jak w ostatnią noc przed wyjściem prosiłem o tylko takie problemy, z którymi będziemy sobie wstanie poradzić... 
Wyciągnąłem nogi i zapadnięty w fotelu na pokładzie rufowym podziwiałem burzę, która szalała kilkadziesiąt mil od nas. Niebo eksplodowało pomarańczowym światłem, pioruny cięły poziomo i pionowo bez chwili przerwy. Dobrze, że tak daleko od nas... Romantycznie...

1 komentarz: