poniedziałek, 22 września 2014

Pragnienie domu pośrodku niczego.



Kiedy pierwszy raz wślizgnąłem się w koję, odkryłem, jak bardzo zarówno podnieca i uspokaja mnie świadomość bycia w przestrzeni śmiertelnie niebezpiecznej, wewnątrz czegoś, co daje mi poczucie bezpieczeństwa. Wziąłem do ręki i obejrzałem dokładnie z każdej strony uczucie, jakie mogło towarzyszyć astronaucie, gdy ten wewnątrz swojego skafandra naprawiał Teleskop Hubble'a. Pamiętam też, jak minutami wpatrywałem się w zdjęcie astronauty na okładce katalogu Gore-Tex. Choroba morska jaszcze dobitniej pokazała młodemu człowiekowi, jak bardzo "jedynym spokojnym miejscem na ziemi" może być "psia koja" wewnątrz S/Y Wda, która przebijała się przez fale Bałtyku.



To jest już kilkanaście lat później, a mnie to uczucie wciąż urzeka. I nagle olśnienie! Stoję w kambuzie i patrzę na płytę kuchenki. Wypolerowane, czarne lustro, z białymi kręgami znaczącymi "palniki". Jakiś gar w jej rogu. Odwracam się do korytarza i idąc w stronę salonu mijam schodki do sterówki. I cholera, tak, ja żyję teraz na czymś w rodzaju statku kosmicznego. Specjalnie zaprojektowanej maszyny umożliwiającej przeżycie na powierzchni wody. Scenariusz science-fiction pisze się tu sam każdego dnia: Cumowanie, odcumowanie, pobieranie paliwa, produkcja słodkiej wody, ekrany dotykowe monitorujące i sterujące urządzeniami pokładowymi. Plotery, listy sygnałów radiowych, radar i cała tablica wszelkiej maści "mierzy". Pokładowa motorówka, jako mały myśliwiec, garaż rufowy, jako hangar dla niego. I teraz najlepsze, co ostatnio najbardziej nasuwa mi skojarzenia: sprzęt nurkowy, jako ten wymarzony skafander kosmiczny.
Potem myślę sobie, że przecież mogę leżeć na kanapie i oglądać film w telewizji, a to nie jest science-fiction... A jednak trochę jest. Jest, bo każdy chce sobie trochę udomowić swoją przestrzeń. Nie ważne gdzie, na czym, w czym, myślę, że zawsze znajdzie się choć jakaś mała rzecz przypominająca o domu. O tym naprawdę najbezpieczniejszym miejscu na świecie.

















Także... Astronauta Jacek Raflesz, członek międzynarodowej załogi promu kosmicznego Thirteen, melduje z radością, iż lot na planety Korfu, Skiathos i Skopelos w układzie Grecji zakończył się szczęśliwie dla całej załogi. Misja przebiegła sprawnie, mimo awarii zagrażających przebiegowi misji. Dla M/Y Thirteen był to ostatni lot w tym sezonie. Śledźcie blog - kolejne wpisy zabiorą was w tą niesamowitą podróż ludzi i statku. Dobry koniec? Czy Hans Solo mógłby to przeczytać w gazecie, którą kupił w strefie wolnocłowej portu kosmicznego Mos Eisley, na swojej kanapie w mesie Sokoła Milenium?   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz