niedziela, 8 grudnia 2013

Ten wpis jest enduro approved.

W kolarstwie górskim wiele się teraz dzieje. Ramy zamykane są nową geometrią, amortyzację "tuninguje się", by pracowała idealnie z daną ramą i jej rozwiązaniem zawieszenia, koła 26" lecą na śmietnik, a ich miejsce zajmują 27.5 i 29". Wchodząc głębiej: napędy stają się prostsze a jednocześnie efektywniejsze, w myśl zasady - mniej a jednak więcej (Sram XX1), kable chowa się do wnętrza ram, a same ramy ogołaca ze wszystkiego, co może być zbędne, nadając im czystszy wygląd, ale dodając też kilku cennych punktów po stronie praktyczności. Ale nie tylko "czysty wygląd", jeśli Wasza nowa rama ma naprawdę być PRO, to koniecznie sztywna oś, mocowanie hebla PM (i to najlepiej wewnątrz tylnego trójkąta), do tego możliwość zmiany kątów i koniecznie węgiel. Na chwilę jeszcze przy kablach - o ile przewody hamulcowe pozostawiono w spokoju, o tyle już linki i pancerze przerzutek/przerzutki powoli próbuje się zastąpić impulsami elektrycznymi, ale jeśli ktoś ma ochotę, może także wejść w hydraulikę (Acros). 
Rower sam nie jedzie, a skoro sprzęt wypasiony, to i kolarz powinien być. 
Mówiąc dziś komuś: "hej, jestem kolarzem górskim!", mówicie komuś mniej więcej nic. Ja sobie podzieliłem kolarstwo górskie na XC i XC Maraton; AM (All Mountain) i kolarstwo grawitacyjne, w którym to - no właśnie. Ale to nie takie proste.
Producenci klamotów i osprzętu dla ridera bardzo, naprawdę bardzo mocno lansują Enduro, doszło więc do tego, że na stronach branżowych pojawiają się hasła typu: "Enduro Approved". Możemy więc kupić kaski enduro, ochraniacze enduro, szorty i jerseye, plecaki, narzędzia i wszystko inne, tak naprawdę.

I... To wprowadza możliwość nieskończonych dyskusji.
Stachu za nic nie da sobie wmówić, że 29" jest lepsze od jego ukochanych 26, Zosia nigdy nie zrozumie dlaczego jej mąż wydał właśnie lekką ręką półtora kafla na sztycę RS Reverb, skoro od tylu lat radził sobie świetnie z szybkozamykaczem sztycy. Zjazdowiec będzie się kulał ze śmiechu widząc faceta z goglami na kasku AM, podobnie, jak zawodnik Enduro z lekkim sarkazmem skomentuje poczynania ridera na zjazdówce płynącego po trasie, którą on robi na rowerze o skoku 150mm. 
Ci wszyscy ludzie walą w dym na fora i obwieszczają prawdy o jeździe. I w pewnym momencie pojawiają się słowa klucze do tego wpisu: just shut up and go ride you bike! I wszystko byłoby spoko, gdyby nie to, co przeczytałem dziś rano...

Nie wchodząc w szczegóły: pewien facet, weteran wojenny, założył sklep rowerowy o nazwie Cafe Roubaix Bicycle Studio i został pozwany przez giganta, jakim jest Specialized, ponieważ w nazwie sklepu użył zastrzeżonego przez Speca słowa "Roubaix". Zrobił się dym, bo Roubaix to w pierwszej linii miejscowość i gmina we Francji, a dopiero potem model roweru szosowego Specialized. No ale Spec nazwę zastrzegł w Kanadzie i dupa. 
Po bluzgach na "Spesza", nawoływaniu do bojkotu marki, tłumaczeniu słowem prawa, w końcu padła formułka klucz: fuck this shit, just go ride!

I ja się teraz zastanawiam... Czy kolarze górscy to taka specyficzna grupa społeczna, która pieprzy wszystko i jedyne czego chce, to cieszyć się piękną jazdą na genialnych trasach, czy może są to ludzie, którzy na potrzebę udziału w dyskusji wchodzą w rolę kolarzy górskich z podaną wyżej filozofią, na co dzień będąc jednak walczącymi o swoje księgowymi? A może są to po prostu głównie dzieciaki, które mają czas na pisanie po forach, które psują statystyki? A może ludzie, którzy w życiu mają tyle stresu, że pieprzą stres na forach, bo po co dokładać sobie do pieca?

Tu macie link do problemu:

Ja osobiście uważam, że Roubaix to nazwa miejscowości słynnej z wyścigu Paris - Roubaix i kanadyjskie prawo nie powinno dać możliwości zastrzeżenia tej przesyconej kolarstwem nazwy Specowi. 
I, że większy wybór sprzętu i osprzętu jest lepszy, niż mniejszy wybór sprzętu i osprzętu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz