Święta to wyjątkowy czas, w którym
przy odrobinie zorganizowania, można oddać się przyjemnościom bez
trosk. To jak połączenie w łańcuch udanych weekendów. Można się
najeść do syta tym, co uważamy za najpyszniejsze, przebywać w
doskonałym towarzystwie, napić się, albo i nie napić się, mało
spać, dużo ciekawie rozmawiać, czytać do upadłego, iść na
spacer, jeździć na wycieczki, zrobić kilka śmiesznych głupot i
odkupić błogie lenistwo kilkoma godzinami w siodle.
Ja jeszcze nic nie odkupiłem, ale w
chwili, w której piszę ten tekst bardzo chcę. Umówiłem się sam
ze sobą, że wyśpię się, wstanę wypoczęty, zjem śniadanie,
wyjmę z bagażnika torbę z ciuchami kolarskimi i złożę rower.
Potem strzelę sobie kawę, włożę odrobinę wygrzane galoty i
ruszę spalać i w ogóle – przywracać się do życia, bo, jak
Boga-Nowo-Narodzonego-Kocham, zmęczyłem się tym dobrobytem.
A jak jestem w taki sposób zmęczony
to zaczynam za sobą nie przepadać.
Jeśli czytaliście „Kompresję
emocji”, to wiecie, że brakuje trzeciej części. I to kurde, no
brak mi słów, ale tak: nie opisałem jeszcze Nitro Circus! I to
niedobrze, bo jak powszechnie wiadomo, kiedy flaszka jest otwarta, to
wietrzeje. Nitro Circus to nie były jakieś tam słonie na arenie i
klaun-debil, walący sobie w czerwony nochal wielkim, gumowym
młotkiem, tylko przekozaki, których zobaczenie na własne oczy
stanowiło kryształ moich współczesnych marzeń!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz