wtorek, 7 stycznia 2014

Dekompresja emocji.

Dziś zacząłem pierwszy, normalny dzień od dwóch tygodni. 
Normalny, czyli wstałem z Karoliną wcześnie rano, żeby odprowadzić ją na kolejkę, która zabiera jej oczy pełne chęci powrotu do ciepłego łóżka, daleko od tego wymarzonego łóżka. Siedzę sam, czytam, co tam nowego pojawia się w rowerowym świcie, łapię się na tęsknocie do schodzenia pod wodę i powoli zaczynam odczuwać chłodne łapki wyjazdu do pracy. Wtedy zaczynam myśleć o Chorwacji, o ciepłych wodach, przejrzystych, w których tak wspaniale będzie można nurkować... Myślę o pokładzie Trzynastki i staram przypomnieć sobie te wszystkie rzeczy do zrobienia podczas prac zimowych. Zastanawiam się, od czego zacząć, czy jacht ma już miejsce w kolejce do stoczni, czy w ogóle ktoś poza mną o tym myśli... I wtedy dociera do mnie, jak niewiele ode mnie zależy, zaczynam się tym samookaleczać i szybko chcę uciekać od tematu. Najlepiej mi się ucieka w rower i góry. Ostatnio robiłem porządek na obudowie pieca, mamy tam nielichą "tablicę wspomnień". Velebit mi się przypomina i już mnie prawie nie ma... Może, kiedy teraz wyjadę, uda mi się wejść do schroniska w Ramica Dvori i napić rakiji z Marijo, siedząc na ławce, mało gadając i gapiąc się w panoramę, której jeszcze nie widziałem pokrytej śniegiem. O ile jakikolwiek śnieg tam spadnie w lutym. Mi zresztą śnieg do niczego nie jest potrzebny. Fajnie jest śmigać na nartach, ale doskonale sobie bez nich radzę. A chlapy nienawidzę. I w ogóle całego tego pośniegowego brudu.

Wiem już co wkleję, na koniec tego wpisu. An Ending to genialne dzieło.
Muzyka świetna, jazda elegancka, a sam rider - Dylan Sherrard to koleś, jakich niewielu jeździ po Ziemi. Świetnie pisze i genialnie jeździ. Enjoy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz