środa, 19 lutego 2014

Spanish Express.

Część I

Wciąż niewielu ludzi kojarzy niemiecką firmę Canyon. Głownie przez prowadzoną przez nich politykę sprzedaży: Internet, lub zakup na miejscu, w Koblencji. Bardzo zdrowym odruchem jest dokładnie obejrzeć rower, zanim się go kupi, a jak zrobić to przez Internet? Rowery, które składają na swoich ramach, to park maszyn, w którym każdy znajdzie swoją dziedzinę i jej dedykowany sprzęt. Potencjalne grono nabywców mają więc ogromne. A jednak wciąż Canyon nie pojawia się na Twojej liście, kiedy zaczynasz myśleć o nowym baju, prawda...?

Ja o istnieniu Canyona wiem od dwóch lat, więc też stosunkowo od niedawna. Urzekli mnie konstrukcjami ram, detalami, osprzętem i jego świetnym doborem, oraz oczywiście ceną za to wszystko. Za naprawdę wypasiony sprzęt, jakim jest ich grawitacyjny Torque DHX, położyć na wirtualną ladę 1.799 euro, to oferta lepsza niż może Ci zaproponować pan Władek z jakiegokolwiek "rowerowego". To właśnie ten rower zaczął moją znajomość z Canyonem, ale podtrzymał ją i zdecydowanie przesunął do trzeciej bazy, zupełnie inny rower, do zupełnie czego innego...

Montage please...
Środa. Kontrola poczty przed pracą. Kawa w filiżance paruje, ścierwo niedobre, ale to nie ma znaczenia, gdyż właśnie otwieram newsletter od Canyona. Wielkie oczy, serducho wchodzi na obroty. Łyk kawy, klikam jak szalony, czytam, jaram się! Do głowy wpada narwany pomysł, nieznośny, który nie odpuszcza. Piszę e mail do Canyona, wychodzę do pracy.
Przerwa na lunch. Podnoszę ekran laptopa, tętno skoczyło - jest odpowiedź od polskiego przedstawiciela. Kolejny e mail w drodze. Jest odpowiedź. Pozytywna!
Wieczór. Skype. Czekam na Karolinę, kiedy niespodziewanie dzwoni mój Stryj. Na Skypie rozmawiam z nim drugi raz w życiu, ale timing just perfect! Pomysł się rozbudowuje i wskakuje na poziom: Plan.
Czwartek. Cały dzień chodzę nakręcony, jakby mnie zasilała prywatna elektrownia jądrowa.
Piątek! BOOM!!!

Moja Hiszpańska Dziewczyna, nakarmiona po korek, czekała gotowa do drogi. Najgorzej było zasnąć. Jeszcze nie ostygłem po pracy, a już leżałem w łóżku i na siłę trzymałem oczy szczelnie zamknięte. Pierwszy raz wszystko miałem pod kontrolą. Osiągnąłem stan przygotowania do drogi, jaki zawsze chciałem osiągnąć i wtedy zadzwonił telefon... W marinie zniknęło zasilanie, tylko na chwilę, ale to wystarczyło, by na jachcie zawył alarm. Niech to szlag! - myślę sobie w duchu, jednocześnie pytając się, czy mam wsiadać w samochód i jechać, ale słyszę, że nie. Bardzo dobrze, jacht przecież nie tonie, ale do północy zostały nędzne resztki snu, a o śnie mogłem zapomnieć. Północ - budzik. A jednak na trochę zasnąłem. 
Szybka kolacja przed drogą, biorę pudełko z żarciem pod pachę i kroczę podekscytowany w stronę samochodu. Już za chwilę rozpocznę podróż - przygodę, 
Czuję się świetnie. Jadę do Koblencji! Jadę po swój nowy rower! Jadę!!!


 C iąg  D alszy  N astąpi!


1 komentarz:

  1. Nie mogę się już doczekać części drugiej ! :D Pozdrower ! manio

    OdpowiedzUsuń