piątek, 21 lutego 2014

Spanish Express. Część II


830 kilometrów trasy mijało spokojnie. Księżyc pięknie rozświetlał noc, ruch był niewielki, a dawne pragnienie postawienia stóp w Monachium ożyło, kiedy pojawiła się pierwsza tablica zjazdowa do tego miasta. Bawaria... Tak doskonale ukryta za kurtyną nocy...
Kiedy wreszcie zobaczyłem cel mojej podróży, mózg wpompował radość w zmęczone ciało. Wjechałem na spory parking i mijałem ludzi testujących przeróżne rowery. Tętniło tam życie, czego się bodajże nie spodziewałem. Sam nie wiem dlaczego, ale zupełnie inaczej wyobrażałem sobie to, co mnie spotka w siedzibie Canyona.

Byłem zmęczony i szczęśliwy. Moje różowe oczy i mrowiąca głowa starały się z całych sił skupić na tym, co za chwilę miało nastąpić. Wszedłem do środka i uderzył mnie gwar i masa ludzi chodzących po ogromnym show roomie. To było zupełne zaprzeczenie tego, co sobie wyobrażałem. Nagle poczułem się nieprzygotowany, zgubiony w tym tłumie i anonimowy, jak tylko można. 
Na samym wstępie zawodnicze rowery szosowe z zeszłego sezonu. Myśliwce, które budziły respekt nawet zza szczelnie zamkniętej, szklanej skrzyni... Na wprost mnie, kilkadziesiąt metrów dalej, znajdowała się kawiarnia. Ludzie siedzieli przy stolikach i zajadali śniadania, popijali aromatyczną kawę, rozmawiali. Byli częścią składową gwaru, jaki wypełniał każdą przestrzeń.
Nie byłem gotowy na spotkanie modelu Strive - doskonałej repliki roweru Fabiena Barela. Gdyby się do mnie odezwał, z całą pewnością, nieprzygotowany, palnąłbym jakiś głupi tekst, po którym rower mistrza straciłby zainteresowanie moją osobą. Tuż obok stał mój stary "Internetowy kumpel", model Torque DHX i to w obu wersjach - zjazdowej i freeridowej. Zęby ostrzyły idealnie wyrzeźbione harty do jazdy na czas, modele all mountain, hardtaile cross country, które znają każdy kamień i zakręt, jaki tylko istnieje na trasach Pucharu Świata XC. Aż wreszcie moje wielkie z zachwytu oczy spojrzały na model Inflite... Mój Rower...

Zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda idealny zakup roweru? Ja już to wiem. Poczytajcie...

W mrowisku ludzi przechadzających się po hali wystawowej, spotkałem młodego człowieka w koszulce z napisem "Crew". Opowiedziałem mu o mojej korespondencji z Canyonem i oznajmiłem, że oto jestem - gotowy do wzięcia tego, po co przyjechałem. Ten młody człowiek skierował mnie do swojego kolegi z informacji, a ten wręczył mi dość spory dysk, który miał zacząć świecić w momencie, kiedy zwolni się indywidualny sprzedawca. Wziąłem dysk i poszedłem do kawiarni, w której napiłem się pysznej kawy. Zawieszony gdzieś między zmęczeniem a ekscytacją, gapiłem się na półki sklepowe, z których kusiły sprzęty, stroje kolarskie, plecaki, kaski... Dysk zaświecił. 
Przywitałem się z moim sprzedawcą i opowiedziałem mu moją najświeższą historię. Idąc w stronę modeli Inflite, szorowałem szczęką po posadzce. Ten człowiek był młody, znał odpowiedź na każde moje pytanie, sprawiał szczere wrażenie kogoś, kto mnie lubi i nie wciskał mi tekstów, które kończą czary. Poczekaliśmy chwilę, aż zwolniło się stanowisko pomiarowe i zaczęliśmy "przegląd modelki". Na podstawie wymierzonych długości dobraliśmy dwa rozmiary ramy: S i M - mniejszy, bo powiedziałem, że lubię rowery zwrotne i żwawe, drugi, chyba po to, żeby mnie utwierdzić w moim przekonaniu. Show Room Canyona to nie hala pełna atrap. Tam każdy rower jest gotowy do jazdy. Wstawiłem podpisy, zdeponowałem dowód osobisty i z dwoma rowerami zdjętymi z podestów wystawowych wyszliśmy na parking. Eska leżała dobrze, ale mostek wydawał się odrobinę za krótki. Emka też wydawała się dobra, ale już po pierwszych metrach wiedziałem, że to mniejsza rama jest tym, czego chcę. Pomijam to, jak nienaturalne było dla mnie jeżdżenie na rowerze tego typu!
Ponieważ model Inflite objęty został promocją w postaci odpicowania ekstra wyposażeniem, w którego skład wchodziła między innymi opracowana przez Canyona, węglowa sztyca VCLS, mój niemiecki kolega przyniósł dwie takie sztyce - z offsetem i bez. Wyjął z kieszeni bluzy pion i opuścił go z wysokości mojego kolana, kiedy siedziałem na siodle zwieńczającym obie sztyce. Po tym badaniu wiedział, że przy tym rozmiarze ramy, mogę zdecydować się na sztycę z offsetem, która zrekompensuje krótszy mostek, co pozwoli mi zaoszczędzić 20,- euro za opcję indywidualnej zmiany osprzętu. Dzięki!
Podeszliśmy do jednego z komputerów, gdzie teraz już prawie kumpel skompletował zamówienie i wcisnął Enter. Przeszliśmy do miejsca, gdzie z półek świeciły rowerowe dobra... Miałem sobie wybrać kolor koszyka na bidon i rozejrzeć się za czymkolwiek innym, co chciałbym jeszcze dodać do mojego zamówienia, a on udał się przygotować moją paczkę. Kusiło naprawdę wiele rzeczy... Wiele...
Walczyłem ze swoim chciejstwem tak długo, aż w końcu wrócił i zaprosił na prezentację, bo inaczej się tego nazwać nie da. Mój rower spakowany był w specjalnie w tym celu zaprojektowanym kartonie, który z całą pewnością wytrzyma wiele lat służby. Pokazał mi i omówił wszystko, co wchodziło w skład roweru, w tym narzędzia, książki, kartę serwisową, dokument wypełniony przez człowieka, który poskładał mój rower! Wszystko to spakowane i podane tak elegancko, że aż rozbrajało. Być może, żeby poczuć się w taki sposób, należy udać się do najbliższego salonu Aston Martina! A ja tym czasem byłem samym centrum tego procesu, w którym serce zalewał miód... Uścisnęliśmy sobie dłonie i sprzedawca zniknął na spotkanie kolejnego klienta, a ja powędrowałem do kasy, gdzie oficjalnie wszedłem w posiadanie Śmigłego.

Tak wygląda zakup roweru w siedzibie Canyona. Nie ważne, czy rower, który kupujecie jest zawodniczą rakietą za kilka tysięcy europejskich pieniędzy, czy najniższym z serii rowerem dla ludu - obsłużą Was tam profesjonalnie. I tak właśnie powinno być :)


CDN

2 komentarze:

  1. Pozwoliłem sobie wrzucić Pana relację na fanpage Canyon Polska na FB: https://www.facebook.com/canyon.poland

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja Gwiazda! ;)

    OdpowiedzUsuń